piątek, 27 lutego 2015

kim byłbym bez ciebie? - Guillaume Musso [recenzja]



Czasami druga szansa pojawia się zupełnie bez zapowiedzi……

Pierwsza moja myśl to: „ciekawe słowa, które zmuszają do refleksji”. Takie przesłanie widnieje na okładce książki „Kim byłbym bez ciebie?” Guillaume Musso. Jest to kolejna pozycja jaką udało mi się upolować na wyprzedaży. Ale do rzeczy.

Poprzednio recenzowałam  dla Was książkę „potem…” tego autora. Dzisiaj pora na drugą :). Jako, że styl pisania Musso bardzo przypadł mi do gustu,  ochoczo zabrałam się za lekturę i nie zawiodłam się.

„Kim byłbym bez ciebie?” to książka lekka, miła i przyjemna. Przytoczona historia w prologu zachęca do lektury. Młody francuz Martin wyjeżdża na wakacyjną przerwę do Kalifornii.W San Francisco oprócz zarobienia paru groszy, chce podszlifować swój angielski. W owym mieście poznaje Gabriell (dwudziestolatkę) i zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Spotykają się regularnie a ich miłość kwitnie do czasu wyjazdu Martina do Francji. Jednak w Paryżu Martin bez Gabriell nie jest szczęśliwy. Ciągle o niej myśli, dzwoni, pisze listy. Z tęsknoty wykupuje bilet i prosi Gabriell o spotkanie. Ta jednak nie przychodzi w umówione miejsce. Chłopak zawiedziony wraca do Paryża i zostaje policjantem.

To tyle tytułem wstępu. Osobiście myślałam, że książka będzie podążała w tym kierunku - tzw. „sielankowym”. Rozczarowałam się jednak pozytywnie. I dobrze. Przez to ta pozycja nie straciła na atrakcyjności.

W kolejnej części książki akcja rozgrywa się trzynaście lat później. Martina poznajemy w zupełnie innych okolicznościach. Jest policjantem co prawda stał się troszkę aspołeczny, ale doszedł do upragnionego celu. Policjant to brzmi dumnie. W Paryżu należy do specjalnej grupy zajmującej się ochroną obrazów muzealnych. Jednym słowem tropi złodziei dzieł sztuki. Głównym przeciwnikiem jest wzorowy złodziej Arsen Lupin. Nie zostawia po sobie śladów. Wszyscy próbują go złapać jednak nikomu do tej pory się ta sztuka nie udała. Martin chce jednak to zmienić. Zaciekle tropi Arsena.

Fabuła książki w dalszej części jest bardzo intrygująca. Opisy akcji wartkie, trzymające w napięciu aż nie chcesz się oderwać. Zakończenie powieści tym bardziej jest zaskakujące. Gdy dochodzisz do końca żałujesz, że się już skończyła…

Wydarzenia ukazane w książce, na nowo, splatają ze sobą losy trzech bohaterów: Gabriell, Marina i Arsena. Ciekawym zbiegiem okoliczności jest to, że spotkali się oni ze sobą „astralnie” już wcześniej. Gdzieś tam ich życiowe linie się połączyły. Przecież mówi się, że wszystko zapisane jest w gwiazdach.

Nigdy bym nie sądziła, że autor tak łatwo będzie operował wydarzeniami głównych bohaterów. Jego pióro jest lekkie przez co opisy miejsc nie przytłaczają i skrupulatnie oddają charakter opisywanego otoczenia. Jednym słowem można powiedzieć, że jest to miła, lekka i przyjemna lektura na weekend.

Książkę śmiało mogę polecić osobą lubiącym powieści akcji, thrillery. Jeżeli macie ochotę sięgnąć po tę pozycję to POLECAM !!!!
 
W tej książce też znalazłam kilka przysłów, motywatorów:

- „doprowadzić niebo do tego, żeby zazdrościło ulewie”
- „myślimy słowami - mówił Hagel – gdyż słowo obdarza myśl najwyższą, najprawdziwszą egzystencją”
- „co z oczu , to i z serca”


Wydawnictwo: ALBATROS
Autor: GUILLAUME MUSSO
Tytuł oryginału: QUE SERAIS-JE SANTS TOI?
Tytuł polski:  KIM BYŁBYM BEZ CIEBIE?
Tłumaczenie: JOANNA PRĄDZYŃSKA
Ilość stron: 368


wtorek, 17 lutego 2015

POTEM...- GUILLAUME MUSSO [recenzja]




„Czy jesteś gotów na ostatni dzień twojego życia”
 – taki slogan spotkacie na okładce książki Guillamue Musso – „potem…”

     Tę książkę upolowałam bowiem w biblioteczce biedronki. Niedawno była wielka „wyprzedaż”, gdzie znaleźć można było ciekawe pozycje książkowe między innymi takich autorów jak: Sparks, Musso, Ludlum, Masterton czy Mankell. Jednak gdy po pracy wpadłam do sklepu, książki były już mocno przebrane. W oko wpadły mi jedynie  dwie książki Musso – „potem…” i „kim byłbym bez ciebie”. 

      Do sięgnięcia po pozycje  „potem…”  zachęcił mnie opis z tyłu książki, choć muszę Wam się przyznać, że z twórczością tego autora spotkałam się po raz pierwszy. Intrygujący dla mnie okazał się tytuł książki, choć nie bardzo wiedziałam po streszczeniu o co będzie w niej chodzić. Kupiłam i radosna wróciłam do domku.  Książka prezentuje się całkiem, całkiem, mimo niewielkich rozmiarów (wydanie pocketowe). To jej plus, że zawiera niewiele miejsca. Choć pewnie znajdą się i tacy, co nie lubią takich wydań. Kwestia gustu. 

     Główny bohater Nathan to kochający mąż i ojciec. Jego żona Malloy odeszła od niego, gdyż nie mogła dłużej być z człowiekiem, który tak dużo złego zrobił dla jej rodziny. Jego córka Bonnie bardzo za nim tęskni. Żyją jednak w dwóch różnych miastach. Jedyne co im pozostaje to kontakt telefoniczny. Nathan tak bardzo rzucił się w wir pracy, że zatracił wszystko. Nie widział nikogo wokół siebie.  Liczył się tylko on. Wynikało to pewnie z tego, że życie go nie rozpieszczało. Już od najmłodszych lat usilnie dążył aby „coś” w życiu osiągnąć. Nawet o rękę żony musiał się bardzo starać, gdyż wywodził się z biednej rodziny. Teściowie bowiem nie pochwalili tego związku.

     Tyle tytułem wstępu odnośnie głównego bohatera. Pewnego dnia w biurze Nathana pojawia się doktor Garret Goodrich. Chirurg, który twierdzi, że jest posłańcem. Dostrzega aureole wśród ludzi, którzy niedługo mają odejść.  Natan początkowo nie wierzy w takie coś. Przecież to są głupoty. Jednak Goodrich w kilku przykładowych scenach w życiu uzmysławia Del Amico, że wie co mówi. Po kolei Nathan, oczywiście uprzedzony przez Garreta, jest świadkiem śmierci - przejścia na drugą stronę Kevina i młodej matki Candice. Zatem pewnie on będzie następny. Niestety nie jest to prawdą. Garret ma mu pomóc zrozumieć, że nie tylko on w życiu jest najważniejszy. Pewne wydarzenia, bardzo ich ze sobą łączą. Jakby byli związani wspólną nicią. Jednak puenta tej książki jest zupełnie inna. Z otoczenia Nathana wkrótce zginie bardzo bliska mu osoba a on zostaje wybrany na następcę Goodricha. Czy podoła temu wyzwaniu?  Przekonajcie się sami zachęcam :)

     Książka napisana jest bardzo przyjemnym językiem, fabuła powieści jest wciągająca i najważniejsze nie nudna. Opisy scen są bardzo realistyczne, czasami ma się wrażenie, że jest się w centrum wydarzeń. Osobiście styl pisania tego autora bardzo mi przypadł do gustu. Moim zdaniem tę książkę dobrze by było sfilmować. Dużo ludzi poszłoby do kina.

W tej książce też znalazłam kilka przysłów, motywatorów:

-„Przestaniesz się bać, jeśli porzucisz nadzieję”

-„Mężczyzna, który nie spędza świąt ze swoją rodziną, nigdy nie będzie prawdziwym mężczyzną”

-„Nie da się odwlec ostatecznej decyzji i nikt nie zna godziny swojej śmierci”

-„Czy jest takie miejsce, do którego wszyscy zmierzamy?”

-„Nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić dziś”

-„Pogodzony z sobą samym i pogodzony z innymi”

Wydawnictwo: ALBATROS
Autor: GUILLAUME MUSSO
Tytuł oryginału: AT APRES
Tytuł polski:  POTEM...
Tłumaczenie: WIKTORIA MELECH
Ilość stron: 368
Data premiery: 09-2012


poniedziałek, 9 lutego 2015

CÓRKI MARIONETEK - MARII ERNESTAM [RECENZJA]




„Pewnego letniego popołudnia na początku lat 80. jedenastoletnia Mariana dokonuje mrożącego krew w żyłach odkrycia. Na karuzeli, do jednego z drewnianych koni, przywiązano jej ojca. Ktoś go śmiertelnie postrzelił, a policja nie może znaleźć sprawcy okrutnego morderstwa.”

     Tak właśnie rozpoczyna się ta powieść. Wydawnictwo Czwarta Strona tym razem wydało niebanalną książkę Marii Ernestam pt.: „Córki marionetek”. Jestem już po lekturze, a swoje odczucia opisuję poniżej. 
 
Okładka książki, jak zdążyliście moi drodzy się zaznajomić wcześniej, przestawia marionetkę i karuzelę. Całość okraszona została bardzo mroczną stylizacją. Okładka jak dla mnie majstersztyk. Aż bije od niej groza – zgodzicie się ze mną?  Z tyłu książki umieszczono streszczenie najważniejszego wątku, który przewodzi całej powieści. Na okładce znalazła się także informacja, że powieść ta to thriller psychologiczny osadzony w bajkowym krajobrazie szwedzkiego miasteczka. Intrygujący opis z przodu i z tyłu książki zachęca do sięgnięcia po tę powieść ale czy rzeczywiście? 

     Trzy siostry Marianna, Karolina i Elenie żyją w małym szwedzkim miasteczku. Po wydarzeniu z przeszłości i stracie ojca w przedziwnych okolicznościach wyszły jakoś na prostą i sobie radzą. Marianna prowadzi sklepik z marionetkami, książkami i innymi rękodziełami. Karolina od zawsze miała swój świat i w mieście znana jest z dekorowania trumien, Elenie prowadzi cukiernie. Ich mama mieszkała oddzielnie. Zagadka śmierci ich taty nie została do tej pory wyjaśniona. Wszyscy w miasteczku wiodą spokojne życie. Pewnego dnia do opuszczonej, niedziałającej piekarni wprowadza się nowy właściciel – Amnon Goldstein. Przyjechał aż z San Francisco aby ją wyremontować a przy okazji napisać powieść. Amnon jest na tyle uprzejmy, że od razu zjednuje sobie mieszkańców. Każdy z kim rozmawia otwiera się przed nim i chętnie odpowiada na jego pytania. Wypytuje o czasy między wojenne. Jego ojciec jako dziecko, mieszkał w tym miasteczku u jednego adwokata w czasie wojny. Człowiek ten pomagał Żydom. Jego tata zapewne bawił się z innymi starszymi mieszkańcami miasta. Dlatego badał tę historię. Chciał napisać książkę i wszystko było dobrze do czasu aż w miasteczku zaczynają się dziać się niespotykane dotąd rzeczy.
 
Zastanówmy się nad tym. Nowy człowiek w mieście i od razu kłopoty. W otaczającym nas świecie jest podobnie. Kiedy pojawia się ktoś nowy w mieście czy na wsi - jesteście nim zainteresowani. Wszyscy bez wyjątku przyglądacie się mu, wypytujecie, plotkujecie. Kiedy zaczyna się dziać coś złego jesteście przerażeni – wszystkie podejrzenia padają na tego nowego. Czy on jest sprawcą tych wszystkich złych rzeczy ? 

     W powieści starszy pan traci swojego psa, hodowca koni – najlepszego ogiera, Marianna o mało co a utraciłaby swoja rodzinną pamiątkę – karuzelę. A wszystko to w niewytłumaczalnych okolicznościach, które z czasem w miarę jak odsłonięta zostaje tajemnica przeszłości staje się zrozumiała. Historia jest tak mroczna, że idealnie została nazwana thrillerem psychologicznym. 

     Wielowątkowość akcji też ma swoje plusy. Duża ilość osób i przeplatanie historie wprowadzą  czytelnika w trans. Czytasz uważnie aby nie zatracić wątku i się nie zgubić. Autorka precyzyjnie wpisała do lektury elementy przeszłości. Idealne przejścia między przeszłością a teraźniejszością sprawiają, że powieść ta jest bardzo realistyczna.  Jakby była szyta na miarę. Nawet nie zorientujesz się a już wątek rozgrywa się w czasach współczesnych. 

     Wg mnie te powieść sklasyfikowano jako thriller psychologiczny ponieważ konflikt jaki narodził się w miasteczku (w teraźniejszości) w dużej mierze ma podłoże psychologiczne niż fizyczne związane z przeszłością rodzinną każdego z bohaterów. Tajemnica ta wychodzi na jaw dopiero podczas pisania książki przez Amnona. Starsi ludzie przecież tak łatwo nie zapominają i żyją  „z piętnem” do końca swoich dni.
 
Jednak nie zdradzę Wam całej tajemnicy. Bo cóż to by był za lektura  jeżeli zna się jej koniec. Powiem tylko tyle: Jeżeli szukacie książki, w której historia ma bardzo duży wpływ na teraźniejszość. Wielowątkowość powieści Was nie przeraża to sięgnijcie moi mili po tę lekturę. Zakończenie Was zaskoczy.



Dziękuję Wydawnictwu CZWARTA STRONA za udostępnienie egzemplarza książki. 


Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
Autor: MARII ERNESTAM
Tytuł oryginału: MARIONETTERNAS DOTTRAR
Tytuł polski:  CÓRKI MARIONETEK
Tłumaczenie:MAGDALENA KOSTRZEWSKA
Ilość stron: 432
Data premiery: 28-01-2015

środa, 4 lutego 2015

Mitch Albom - Pierwszy telefon z nieba [recenzja]



 Co ty byś zrobił, gdybyś otrzymał telefon z nieba?  Jakbyś się zachował? – takie pytania nasuwały mi się podczas czytania tej powieści. Zacznijmy jednak od początku. Po otrzymaniu listu od Wydawnictwa ZNAK LITERANOVA moim oczom ukazała się pięknie wydana książka w twardej oprawie, której tytuł był bardzo intrygujący. „PIERWSZY TELEFON Z NIEBA” ma według mnie bardzo trafnie dobraną okładkę pasującą do tytułu. 

Z autorem i jego twórczością spotkałam się jednak po raz pierwszy. Zaczęłam więc swoją przygodę z lekturą. Nie sądziłam, że powieść ta będzie napisana tak przyjemnym i lekkim językiem, że dosłownie ją „połknę” wertując kolejne kartki. Za wszelką cenę bowiem chciałam się dowiedzieć jakie będą losy ukazanych bohaterów oraz  jak tytułowy „telefon z nieba” wpłynie na historie całego społeczeństwa. 

Siedem osób, siedem telefonów od nieżyjących krewnych. Na początku książki historia ta wydaje się wręcz niemożliwa a jednak. Zmarli dzwonią do żywych. W małym miasteczku Coldwater  siedem osób odbiera tajemnicze telefony z nieba. Pierwszą „wybraną” jest Katherine Yellin z kościoła baptystycznego „Żniwo Nadziei”, do której zadzwoniła zmarła, przed dwoma laty, siostra Dorie. Rozmowa jest krótka. Jednak na tyle realistyczna, że Katherine udaje się do ks. Warrena aby mu o niej opowiedzieć. Po zakończeniu rozmowy wychodzi od księdza spokojniejsza. Jednak to nie koniec historii z telefonami. Podczas niedzielnego nabożeństwa w kościele „Żniwo Nadziei” Katherine publicznie wyznaje, że odbiera telefony z nieba. Jak się okazuje nie tylko ona. Drugą osobą jest Elias Rowe – właściciel firmy budowlanej, do którego zadzwonił zmarły pracownik Nick. Po tym wyznaniu sprawą zaczynają się interesować media węszące sensację. Nieliczni w miasteczku uważają, że to nie może być prawdą. Sceptycznie do tego podchodzi Sully Harding. Rozpoczyna więc swoje wewnętrzne śledztwo. Jednak telefony z nieba dzwonią regularnie co piątek. Taki mały „cud” w Coldwater. Wydarzenia przybierają zatem ciekawy obrót. Do miasteczka zjeżdża się coraz większa ilość wiernych – zwolenników jak i przeciwników. Z jednej strony sytuacja ta jest korzystna dla miasta. Większy ruch, większe pieniądze. Można nawet rzec, że Coldwater przeżywa swój renesans. Główna ulica do tej pory mało uczęszczana i opuszczona zapełnia się sprzedającymi i kupującymi. Wynajmowane są lokale, które od dawna stoją puste. Sytuacja poprawia się na plus. Z drugiej strony przy takiej dużej ilości obcych osób w miasteczku mogą się zacząć awantury, protesty. Dlatego też dla miejscowych zostaje zwołana narada miejska. Podczas spotkania okazuje się, że telefony z nieba otrzymuje siedem osób. Regularnie, co piątek rozmawiają ze swoimi zmarłymi. Punktem kulminacyjnym książki jest transmisja na żywo. W trakcie jej trwania wszyscy „wybrani” otrzymują telefony z nieba. Jednak tylko telefon Katherine jest na tyle przekonujący, że zebrani na stadionie ludzie wierzą, że w Coldwater wydarzył się cud. Zakończenia Wam jednak moi drodzy nie napiszę, gdyż zdradziłabym to co najważniejsze.  Przekonajcie się sami :)

Mitch Albom zadbał, aby czytelnik nie nudził się czytając jego powieść. Akcja książki jest wartka i „trzymająca w napięciu” od samego początku. Przytoczone historie poszczególnych bohaterów są napisane bardzo realistycznie. Jakbyś drogi czytelniku w nich uczestniczył.

Książka na dużżżży plus i nie tylko dla miłośników Paula Coelho. POLECAM  !!!!!!!

Jak zwykle nie zabrakło w tej książce ciekawych fragmentów-cytatów, przysłów, motywatorów, które dla Was odnalazłam:

- KONIEC TO WCALE NIE KONIEC -

- KAŻDE ŻYCIE NA DWIE HISTORIE: TĘ, KTÓRĄ CZŁOWIEK PRZEŻYWA I TĘ, KTÓRĄ OPOWIADAJĄ INNI –

Trafiają one w sam punkt naszego ziemskiego życia. I ja podpisuję się pod nimi obiema rękami  :)
Zgodzicie się ze mną?


Dziękuję Wydawnictwu ZNAK LITERA NOVA za udostępnienie egzemplarza książki.  




Wydawnictwo: ZNAK LITERANOVA
Autor: MITCH ALBOM
Tytuł oryginału: THE FIRST PHONE CALL FROM HEAVEN
Tytuł polski:  PIERWSZY TELEFON Z NIEBA
Tłumaczenie: NINA DZIERŻAWSKA
Ilość stron: 352
Data premiery: 14-01-2015